niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 19 O psie w filharmonii i myszach na klawiaturze


OSTATNIO MAMA ZAPYTAŁA CZY PAMIĘTAM NASZE WSPÓLNE WYJŚCIE DO FILHARMONII. OCZYWIŚCIE ŻE PAMIĘTAŁEM! TAM BYŁY TE FAJNE SOCZKI Z OBRAZKIEM SCOOBIEGO, KTÓRYCH NIGDY MI MAMA NIE KUPUJE. ALE WTEDY KUPIŁA. BO NIE BYŁO INNYCH. POZA TYM PAMIĘTAŁEM JESZCZE, ŻE BYLIŚMY TAM TRZY RAZY. OSTATNIM RAZEM WZIĄŁEM ZE SOBĄ NAWET SCOOBIEGO, ALE TO NIE BYŁ DOBRY POMYSŁ. SCOOBY SIĘ NUDZIŁ. PATRZYŁEM NA NIEGO, A ON MIAŁ ZWIESZONE USZY. MUSIAŁ BYĆ ZNUDZONY ALBO SMUTNY. I CIĄGLE SIĘ ZSUWAŁ NA SIEDZENIU WIĘC JA ZSUWAŁEM SIĘ RAZEM Z NIM. I MAMA BYŁA NIEZADOWOLONA. I ZWRACAŁA MI UWAGĘ. ALE JA NAPRAWDĘ UWAŻAŁEM, ŻE KONCERT JEST DO NICZEGO. WCALE NIE BYŁO SŁYCHAĆ PERKUSJI ANI BĘBNÓW. I SKRZYPCE MNIE USYPIAŁY. A CHŁOPIEC W RZĘDZIE OBOK ZACHOWYWAŁ SIĘ NAPRAWDĘ DUŻO BARDZIEJ HAŁAŚLIWIE ODE MNIE.

I WIĘCEJ JUŻ NIE POSZLIŚMY. ALE NIE WIEM CZY DLATEGO ŻE SIĘ HAŁAŚLIWIE ZACHOWYWAŁEM CZY TAK PO PROSTU. ZAPOMNIELIŚMY ŻE MOŻNA TAM IŚĆ. ALBO NIE BYŁO CZASU. ALBO BILETÓW. ALBO PIENIĘDZY. ZAUWAŻYŁEM, ŻE OSTATNIO WIELU RZECZY W NASZYM DOMU NIE MA. NA PRZYKŁAD CIĄGLE NIE MA KIŚLU. ALBO MLEKA. I WŁAŚNIE WTEDY GDY MAM OCHOTĘ NA KAKAO. ALBO NIE MA CIASTECZEK. A KIEDYŚ MAMA KUPOWAŁA JE CO TYDZIEŃ. I ZAWSZE PO PROSTU BYŁY.

ZMĘCZYŁEM SIĘ PISANIEM. KONIEC.

A teraz powiem jeszcze, że tak naprawdę bardzo lubię słuchać muzyki. Ostatnio może bardziej piosenek z filmów, niż Pana Bacha. Bo Pana Bacha słuchałem dawno temu, gdy mieszkaliśmy w Małym Domku i w ogóle nie oglądałem jeszcze filmów. Mama słuchała go codziennie, a teraz przestała. Gdy zapytałem dlaczego, powiedziała, że ŻYCIE RODZINNE DUŻO ZMIENIA. Co to właściwie znaczy to nie wiem. Może przestała go lubić, a może zapomina nastawić tę płytę bo ciągle ma COŚ NA GŁOWIE. Coś ważnego na pewno. Albo po prostu nie ma jak, bo ja oglądam film albo Krzysztof wiadomości, albo gra nasza płyta z piosenkami do nauki języka.

Albo ja gram na pianinie. Ciągle gram. Aż dwa razy dziennie. A w piątek trzy, bo idę na lekcję.

Na początku w ogóle nie miałem zamiaru chodzić NA ZAWSZE na lekcje do Pana od pianina. Byłem kilka razy. Było fajnie, bo łapaliśmy myszki pod ręką na klawiszach i rysowaliśmy nuty różnymi kolorami. Potem nawet rysowaliśmy kota Bemola na pięciolinii. I zrobiliśmy nutkowe domino. Czasami jednak denerwowałem się i nudziłem, gdy każdą linijkę trzeba było powtarzać ciągle i ciągle. Aż trzy razy. Albo nawet cztery. Każdą ręką. Wtedy myślałem, że tylko jeszcze raz przyjdę, bo po co mam przychodzić znów i znów, jeśli nie mam w domu pianina. Bo bez pianina nie mogę się dalej uczyć. Tak powiedział Pan. I wtedy się ucieszyłem. Ale na krótko bo zaraz w grudniu Święty Mikołaj przyniósł mi pianino.  Było bardzo fajne i tak naprawdę nazywało się keybord. I miało w sobie mnóstwo intrumentów.  Podobało mi się, więc zdecydowałem, że będę się dalej uczył. Mama się ucieszyła. I powiedziała, że znajomość muzyki bardzo ROZWIJA. I że będzie mi łatwiej uczyć się innych rzeczy. Poza tym przyjemnie jest grać na instrumencie. Tak powiedziała. Ja wolałbym grać jednak na bębnach albo na perkusji. Albo śpiewać. I będę to robił jak już nauczę się grać na pianinie.
Wtedy też znajdę sobie jakiegoś Pana od perkusji. I będzie musiał mieć jakieś zwierzątko. Najlepiej kota. Jak widzę kota Pana od pianina to od razu chce mi się iść i grać. On jest taki miły i taki czarny. Uśmiecha się do mnie. I ja się do niego uśmiecham. Potem idzie do drugiego pokoju, bo chyba nie lubi zbyt głośnej muzyki. I na pewno nie będę już chodził na lekcje z Mamą. Jak już będę mógł sam pojechać autobusem. Ostatnio Mama zgodziła się nie patrzeć na mnie, bo źle mi się gra jak ona na mnie z tyłu patrzy. Całkiem nie mogę się skupić. Więc teraz siedzi za ścianą, czyta książkę albo wysyła esemesy. I powiedziała, że wcale mi się nie dziwi. Ona też nie lubi, jak ktoś ją obserwuje, gdy prowadzi lekcję albo uczy się czegoś nowego. Cieszę się, że mnie zrozumiała i nie była na mnie zła.