poniedziałek, 29 września 2014

Rozdział 16 Męskie sprawy


 
Mama nie była przekonana czy to jest dobry pomysł. Przecież Filipek płakał i tyle razy mówił jej, że nie lubi Krzysztofa. Nie lubi też jazdy na rowerze. Ani spacerów. Nawet z Mamą. Jeśli idzie z nimi Krzysztof. I od razu powstawała WIELKA AWANTURA. Tuż przy drzwiach. W połowie ubierania się.
-         Co więc zrobimy? – Mama usiadła na schodach. – będziemy wszystkie niedziele spędzać w domu? Nigdy już nie pójdziemy na żaden spacer? Jak sobie to wyobrażasz Filipie? – Filip milczał osowiały.
Krzysztof postanowił zostawić ich samych do momentu podjęcia decyzji – Spacer czy Brak Spaceru. I zaszył się w swoim schowku z komputerami. Rzucił tylko za sobą
– Najlepiej jak pójdziemy sami, a Mama odpocznie. 
Mama kontynuowała rozmowę - Rozumiem, czyli od tej chwili, ponieważ zamieszkaliśmy z Krzysztofem, już NIGDY NIE PÓJDZIEMY DO SKLEPU. I JUŻ NIGDY NIE PÓJDZIEMY NA LODY. ANI NA WATĘ. ANI PO ROGALIKI. Myślę też, że nie da się wyjść po mięso i włoszczyznę. No chyba, że będziesz w przedszkolu. Ale może do PRZEDSZKOLA TEŻ NIE BĘDZIESZ CHODZIŁ?
-         Będę chodził z tobą. I do sklepu też. – powiedział cicho Filip.
-         A jeśli mnie nie będzie? Na przykład pójdę do pracy. Albo do szpitala?
-         Po co do szpitala?
-         Gdy Piotruś zdecyduje się wyjść z brzucha
-         Acha. To wtedy zostanę sam. Albo z ciocią Kasią.
-         Nie kochanie, sam nie zostaniesz, a ciocia Kasia przychodzi tylko dwa dni w tygodniu na cztery godziny. Pozostałe dni spędzamy razem. I dziś pójdziemy razem z Krzysztofem na spacer. Chyba, że wolisz pójść z nim sam? Nauka jazdy na rowerze to czasem taka MĘSKA SPRAWA.
Filip długo milczał. Mama przeszła do kuchni. Zrobiła trzy kanapki. Jedną podała Filipkowi.  Jedną zjadła sama.
-         Ta trzecia jest dla NIEGO?
-         Tak.
-         Mamo, czy jak już będziesz miała sto pięć lat to Krzysztof umarnie?
-         Mam nadzieję, że nie UMRZE, bo kocham go i tęskniłabym za nim. Nie chcę być sama na starość. A ty będziesz miał wtedy już własną rodzinę i nie będziesz mnie potrzebował. – Filip spuścił głowę
-         Co to znaczy, że ROWER TO JEST MĘSKA SPRAWA?
-         Zwykle mężczyźni uczą jeździć swoje dzieci. I inne dzieci. Ja nie mam siły cię popchnąć i podtrzymać. Zwłaszcza teraz, z Piotrkiem w brzuchu. – Mama uśmiechnęła się. Będę z ciebie naprawdę dumna jak odważysz się pójść sam. Bo to tak jakby pójść z kimś obcym na spacer.
-         Jak z panem od jogi. Tylko że ja go bardzo lubię...
-         Tak, wiem. Ale on nie jest moim mężem. Nie mieszka z nami. Wtedy pewnie też miałbyś uczucie, że zabiera ci Mamę i jej czas – Filip milczał naprawdę długo. Mama zjadła kanapkę i położyła się na kanapie. Krzysztof wyszedł i zjadł ostatnią. Wtedy Filip wstał
-         Już! Możemy już iść. Bez ciebie Mamo. Ale potrzebuję WSZYSTKIE ochraniacze na kolana i ręce.
Godzinę później zadryndała komórka Mamy. To był film od Krzysztofa. Filip jechał sam! A Krzysztof krzyczał „Brawo! Świetnie! Zuch!”

niedziela, 28 września 2014

Rozdział 15 O punktach, glutach i wiązaniu sznurówek



ZROZUMIAŁEM O CO  CHODZI Z TYMI PUNKTAMI. MUSZĘ ZDOBYĆ DWADZIEŚCIA PRZEZ TYDZIEŃ. A JAK ZROBIĘ COŚ EKSTRA TO WTEDY DOSTAJĘ PUNKT EKSTRA. NA PRZYKŁAD JAK CAŁY DZIEŃ JESTEM BARDZO UPRZEJMY NAWET DLA KRZYSZTOFA I SPRZĄTAM PO SOBIE WSZYSTKO BEZ PRZYPOMINANIA. DZIŚ BYŁ WŁAŚNIE OSTATNI DZIEŃ TYGODNIA I POSZLIŚMY KUPIĆ GAZETKĘ. BAŁEM SIĘ ŻE BĘDĄ TYLKO TE KTÓRE JUŻ MAM. ALE JEDNA BYŁA NOWA! BYŁEM BARDZO ZADOWOLONY. POTEM KUPILIŚMY JESZCZE INNE RZECZY NA ZUPĘ I NA PIZZĘ. KONIEC

W domu Mama powiedziała, że zaczyna się już NOWY TYDZIEŃ. I że może nie będzie już tak łatwo zdobyć te punkty? Nie wiem czemu. Przecież świetnie mi poszło. Naprawdę potrafię je zdobyć, choć na początku wydawało mi się to niemożliwe. Że nie będę AŻ TAK GRZECZNY.

W przyszłym tygodniu nie jestem już chory. Bo już wyzdrowiałem i idę do przedszkola. Cieszę się, bo lubię chodzić do przedszkola. Chociaż w domu z Mamą było naprawdę fajnie. Nawet fajniej niż w przedszkolu. Robiliśmy tyle rzeczy. I ludziki kasztanowe. I budyń. I oglądaliśmy filmy. I rozmawialiśmy. I robiliśmy lekcje. Angielski i francuski. A w czwartek hiszpański. I w piątek rosyjski. Ale nie wieczorem. Tylko zaraz po obiedzie. Bo wtedy GŁOWA JEST DOBREJ FORMIE. I faktycznie! Wygrywałem wszystkie gry na pamiętanie słówek i zdań. Mama nie miała szans. Bo ona tylko wie NAZWY SŁÓW.  A wcale nie wie tak dobrze jak ja, gdzie który obrazek leży. Albo co znikło.

            Mama zdecydowała, że w NOWYM TYGODNIU będę wracał do domu duuuużo wcześniej. Zaraz po obiedzie. A czasem to nawet w ogóle nie pójdę do przedszkola, jeśli Mama będzie się rano źle czuła i nie będzie mnie komu odwieźć. Wtedy możemy dokończyć robienie kasztanowych zwierzątek. I powiedziała jeszcze, że tak będzie mi łatwiej być grzecznym. I będzie mogła ze mną dłużej rozmawiać. I słuchać.

Bardzo się cieszę. Bo naprawdę nie lubię, gdy ona tylko mówi, że słucha, a wcale na mnie nie patrzy! A ja chcę coś jej pokazać. To wtedy w ogóle nie jest słuchanie! Albo tylko mówi, że patrzy, a tak naprawdę to czyta albo robi coś innego. Raz jej to wypomniałem.

Powiedziałem – Mamo popatrz na mnie, ubrałem się pierwszy!

A ona powiedziała – Widzę kochanie – Ale tak naprawdę to szukała czegoś w szafie.

-         Ale popatrz na mnie OCZAMI Mamo!!!

-         Co? Ach ... Ha ha! Faktycznie. Przepraszam. Ubrałeś się pięknie i szybko. – i dała mi wtedy buziaka.

Gdy tak do mnie mówi zawsze bardzo ją kocham i mam ochotę już zawsze być grzeczny.  I nawet zrobić wreszcie wszystkie te postanowienia, które narysowałem w swoim pokoju na kartce, gdy zaczynał się rok. Wtedy każdy musiał wymyślić jakieś postanowienie. Mama mówiła że to się nazywa CEL.  Ja chciałem nauczyć się jeździć na rowerze. No i się na uczyłem. Ale z Krzysztofem, to nie wiem czy to się liczy... Jeszcze mam na tej kartce smarkanie i wiązanie sznurówek. Ze sznurówkami jest całkiem nieźle, bo robię już PIERWSZY ETAP. Umiem skrzyżować i zrobić supeł. Ale zanim nauczyłem się więcej, Mama kupiła mi buty na rzepy. Bo są szybsze.

A smarkanie to jest chyba gorsze niż obcinanie paznokci. Bardzo mnie to swędzi i drapie. I czasem boli. Więc chyba jeszcze długo będę wciągał. Te gluty.

sobota, 27 września 2014

Rozdział 14 O Małym Filipku, rozmawianiu i wodzie

 
Mama przeczytała dużo książek na temat dzieci. Od kiedy Filipek pojawił się na świecie zabrakło ­czasu na inne książki. Mama się tego wstydziła. Gdy ktoś pytał jaką powieść czytała ostatnio, szybko przypominała sobie tytuły sprzed kilku lat. Te, których całe szeregi stały na półkach biblioteki w Mały Domku.
Ostatnio jednak Mama ciągle powtarzała, że WIE, ŻE NIC NIE WIE. Im więcej czyta, im dłużej obserwuje Filipka, inne dzieci oraz ich Rodziców, tym trudniej stwierdzić KTO MA RACJĘ I CO JEST WŁAŚCIWE. Filip wcale tego nie rozumiał. Ale lubił słuchać, gdy Mama mówiła do niego w ten sposób. Zwłaszcza zanim pojawił się Krzysztof. Może nawet mówiła do siebie, ale Filipek i tak wyobrażał sobie, że mówi do niego. I czuł się ważny. I całkiem DUŻY.
Filipek przyzwyczaił się już do tego, że zasady w domu zmieniały się. Mama coś dopisywała na TABLICY Z ZASADAMI. Albo pisała ją całkiem od nowa. Zwykle po kolejnej przeprowadzce, albo po WIELKIEJ AWANTURZE. To znaczy jak Mama pogniewała się na Filipa, albo Filip pogniewał się na Mamę. Kilka zasad było jednak niezmiennych: ROZMAWIANIE, KONSEKWENCJE, UCZUCIA. Filip tak naprawdę rozumiał tylko pierwszą zasadę – Rozmawianie. I nigdy nie starał się pamiętać o innych. Pewnie dlatego, że rozmawiania było najwięcej. Zawsze.
Ostatnio na przykład Rozmawianie było wyjątkowo interesujące. To było po spotkaniu u małego Filipka.  Filipek to sąsiad, którego Duży Filip zapoznał całkiem niedawno, gdy przyszedł do Mamy na lekcję angielskiego. Okazało się, że Sąsiad Filipek mieszka tuż obok, w tej samej klatce i na tym samym piętrze. Ale nigdy się nie spotkali, ani na podwórku, ani na placu zabaw. Może dlatego, że Filip na plac zabaw chodził rzadko, bo wstydził się obcych dzieci. Albo nie miał ochoty tam iść. Odkąd chłopcy się poznali, codziennie spotykali się w domu, a NAWET na placu zabaw. Bo pójść we dwóch, to zupełnie co innego. Tym bardziej, że Mały Filipek, który miał cztery lata, był chłopcem bardzo żywym i  entuzjastycznym, ale przy tym miłym, uczynnym i zgodliwym. I nie starał się rządzić i przewodzić. Nawet jeśli nie udało im się wymyślić wspólnej zabawy, bawili się zgodnie obok siebie. W tej samej piaskownicy. Na tej samej kanapie. A Mamy spoglądały z uśmiechem.
Filip znał jednak swoją Mamę doskonale i jak barometr wyczuwał każde jej uczucie i rozpoznawał każdy uśmiech i grymas. Lubił też słuchać. Słuchanie było tak samo ciekawe jak Rozmawianie. A Mama mówiła czasem ciekawe rzeczy, tym ciekawsze, że wcale nie wiedziała, że Filipek SŁUCHA. Ostatnio na przykład strasznie dużo razy mówiła „Hmmm”. A Mama Dużego Filipka mówiła dużo więcej
-         Wiesz, my często improwizujemy...
-         Hmmm??
-         Filipek jest taki żywotny. Musi się wybiegać przed wieczorem... Więc pozwalamy mu dużo biegać.  – i przerwała - Filipek, nie wchodź za kanapę
-         Hmm... Wyciszenie też jest dobrą techniką.. Hmm...
-         i jesteśmy naprawdę tolerancyjni. Tylko ostatnio go zganiłam, bo tak mi podlewał kwiatka na balkonie, że zgnił.
-         Hmm...
-         Filipek uważaj! Woda. Ooooch...o RETY!!!  No dobrze, chodź, posprzątamy.
Mama Filipka wzięła ścierkę i zgarniała z podłogi, stołu i kanapy wodę wylaną ze szklanki. – Filipku musisz uważać -  ale Filipek już skoczył za kanapę.
Tymczasem była pora na kolację. Na klatce Filip zapytał – Mamo, dlaczego Mały Filipek nie ścierał? Ja bym musiał...
- No cóż kochanie, może mają inne zasady na Tablicy Zasad? A może Mama Filipka jeszcze nie zdążyła ich zmienić, bo u nich nie było jeszcze DOSYĆ ZMIAN I DOŚĆ WIELKICH AWANTUR.
-         Ale ta woda była WSZĘDZIE! To nie była DOŚĆ DUŻA AWANTURA?
Hmm...

piątek, 26 września 2014

Rozdział 13 O energii, Bogu, dziwnych rzeczach mojej Mamy i o kościele




MAMA TO BYWA CZASEM DZIWNA. PO PROSTU ROBI BARDZO DZIWNE RZECZY KTÓRYCH JA ZUPEŁNIE NIE ROZUMIEM. NAWET JEŚLI BARDZO SIĘ STARAM. A MAMA TEŻ BARDZO STARA SIĘ MI WYTŁUMACZYĆ. TAKIE STARANIA PRAWIE ZAWSZE KOŃCZĄ SIĘ ZDENERWOWANIEM MAMY. A JA SIĘ ZŁOSZCZĘ. I TUPIĘ. BO BARDZO NIE LUBIĘ NIC NIE ROZUMIEĆ. ZAWSZE MYŚLĘ WTEDY ŻE JESTEM TAKI GŁUPI. MAMA KIEDYŚ POWIEDZIAŁA NA MNIE GŁUPTAS. I BARDZO SIĘ POGNIEWAŁEM. I ONA MNIE PRZEPRASZAŁA. POWIEDZIAŁA ŻE NIE POWINNA I ŻE JEJ SIĘ WYSMYKNĘŁO. BO TAK NAPRAWDĘ TO JESTEM BARDZO MĄDRYM CHŁOPCEM I ONA CIĄGLE JEST ZE MNIE DUMNA.
KONIEC.
Ale czasem myślę jednak, że ona myśli, że ja jestem taki głuptas, bo nie rozumiem. I jeszcze myślę, że jestem głuptas, jak jej coś tłumaczę i tłumaczę i tłumaczę. A ona nie rozumie i nie rozumie. Mama mówi, że to całkiem normalne i czasem tak jest jak dwoje ludzi rozmawia, bo język NIE JEST DOSKONAŁY. To ja znów mówię że nie rozumiem. Przecież mówię po polsku a nie po innych językach, i jak zrobię BŁĄD i ona mnie poprawi to ja się od razu poprawiam. I nie mówię tego błędu. Więc potem to ona już tylko wzdycha, mówi że idzie po cierpliwość do sypialni, i że wytłumaczy mi lepiej zaraz potem.
Ostatnio zdenerwowałem się, gdy słuchałem rozmowy Mamy i Krzysztofa.  Mówiła mu dlaczego śmieci, których wcale czasami nie chce mu się od razu wynieść do śmietnika na podwórku mogą stać tylko w jednym miejscu na balkonie. A w drugim to już nie. Powiedziała, że to chodzi o energię. I o strefę zdrowia. W strefie zdrowia nie mogą stać śmieci, ani nie może być bałagan, bo się wszyscy w domu rozchorujemy. Poszedłem wtedy szybko do mojego pianina i powkładałem wszystkie nuty, które leżały na podłodze do teczki Scoobiego. Bo pianino też stało w tej strefie  którą Mama pokazała palcem. A ja poczułem już, że coś mam w gardle. Jakiegoś gluta. A wcale nie chciałem być chory, bo jutro mieliśmy iść do wesołego miasteczka. Mama tylko się uśmiechnęła i powiedziała „No dobrze, albo się wierzy w feng shui albo nie. – I jeszcze do Krzysztofa powiedziała jak to ona zwykle mówi – Krzysiu, wszystko jest energią. Tak czy siak” To tego już wcale nie zrozumiałem i jeszcze zdenerwowało mnie jak Mama powiedziała „Krzyś”. Bo Krzysztof przecież jest taki duży, że nie może być Krzysiem.
Prosiłem, żeby mi Mama opowiedziała o ENERGII, ale ona tylko zaszeptała „tak tak kochanie” i uciekła do sypialni. Policzyłem do stu pięciu. Ciągle byłem zezłoszczony, więc poszedłem na górę. Ale nawet udało mi się i powiedziałem grzecznie „No Mamo proszę…” A ona wzięła mnie do mojego pokoju i zaczęła robić nasze ćwiczenia. To się nazywa POWITANIE SŁOŃCA. Pan na jodze też nas tego uczył. I nawet witaliśmy księżyc. Więc ćwiczyłem trochę, ale w skarpetkach. Potem Mama zapytała czy się zmęczyłem. I zapytała czy mam dobry humor. Chyba miałem, bo oprócz tego jeszcze sobie pobiegałem i poskakałem. A potem zrobiliśmy nawet jeden duży KOLAŻ. To jest takie wycinanki z gazetki, które się nakleja. Kiedyś powiedziałem, że to bez sensu coś pociąć, żeby potem kleić gdzie indziej. A ona: że może tak, może nie. Bo nakleja się INACZEJ.  A najważniejsze żeby to robić, a nie co z tego wyjdzie. Wtedy nic mi więcej już nie tłumaczyła, ale dziś powiedziała że TO WŁAŚNIE JEST ENERGIA. To robienie i tworzenie. I ćwiczenie. I jeszcze w którym miejscu to się robi. A to było w moim pokoju. Mój pokój to jest w ogóle najlepsze miejsce do klejenia i budowania, bo to jest STREFA DZIECI.
Podobno ta ENERGIA jest wszędzie. Mama mówi, że na przykład jak idę z Tatą do Kościoła z Koroną to ona też tam jest. Ta ENERGIA. Wtedy można czuć się DOBRZE. I PRZYJEMNIE. TAM JEST BÓG. Jak wszyscy mówią Ojcze nasz, albo jak śpiewamy piosenkę. Ale myślę, że jak ktoś koło mnie kicha, albo wszyscy tak chodzą tam i z powrotem. I popychają mnie. To wtedy tej ENERGII nie ma, bo ja się wcale nie czuję wtedy DOBRZE.

środa, 24 września 2014

Rozdział 12 O szkole i o zadaniach specjalnych



Dla Mamy szkoła to była codzienność. Zanim w brzuchu pojawił się Piotruś, chodziła tam codziennie. A nawet zostawała w nocy, kiedy mieszkali na trzecim piętrze. Filipkowi podobały się długie korytarze, zupełnie puste w soboty i niedziele. Ulubioną rozrywką była zabawa w echo. Tylko tam głos robił się tak potężny. Zwłaszcza, gdy urządzali z Mamą koncerty na gitarę, śpiew i instrumenty perkusyjne. Można tam było grać w piłkę, a nawet jeździć na rowerze. A w niedziele, gdy padał deszcz i przychodziła Lusia na lekcje jogi, bawili się najlepiej na świecie.
Filip lubił też słuchać gwaru głosów starszych dzieci z internatu, które jadły kolację na stołówce. Jednak gdy przychodziły na górę na siłownię, uciekał z krzykiem. Tak było odkąd pewnego dnia do pokoju Mamy i Filipa wtargnął znienacka uczeń wysoki jak dąb. Zrobił to przez pomyłkę, gdy jego opiekun odwrócił się od niego na chwilę. Mama tłumaczyła potem Filipkowi, że ten chłopiec bywa bardzo niemądry, ponieważ cierpi na chorobę o nazwie autyzm. Ale nie wszyscy uczniowie Mamy byli chorzy. Niektórzy byli całkiem mili i grali z Filipkiem w piłkę na boisku. Musieli być jednak SPECJALNI. Bo cała szkoła nazywała się SPECJALNA.
            Teraz jednak Filip wcale nie tęskni za szkołą – domem. Choć lubi od czasu do czasu przyjść z Mamą do pracy i posiedzieć za biurkiem. Albo w pierwszej ławce. Układa wtedy puzzle a wszystkie dzieci chcą wiedzieć jak ma na imię.
            Kiedy więc pewnego dnia Filip usłyszał rozmowę Mamy z Tatą, o szkole, musiał im to od razu powiedzieć:
-         Nie nie, ja nie chcę! Ja naprawdę nie tęsknię za szkołą!
-         Oczywiście, kochanie. Przecież nikt nie każe ci iść do szkoły. Pójdziesz w swoim czasie. – zapewniła Mama
Ale kiedy miał być ten „swój czas”? Filip koniecznie musiał się tego dowiedzieć. Tego wieczoru. 
-         Mamo, kiedy pójdę do szkoły w „swoim czasie”?
-         Nie wiem czy w ogóle pójdziesz do szkoły Filipku. Zastanawiamy się z Mamą twojego kolegi czy nie stworzyć dla was SPECJALNEJ domowej szkoły…
-         Ale przecież ja już umiem czytać Mamo, i nawet liczyć. Nie jestem chory. I nie wchodzę nikomu do pokoju bez pytania. No może czasem do sypialni, jak zapomnę. Dlaczego chcesz żebym był w SPECJALNEJ szkole?
-         O czym ty mówisz kochanie? – Mama spojrzała na Filipka zdziwiona.
-         No, bo szkoła specjalna.. sama mówiłaś…
-         Ach! Ojej , nie! Aniołku mój, nie. Nie chodzi o taką szkołę specjalną, w jakiej ja pracuję. Chcemy wam stworzyć szkołę DOMOWĄ. Specjalną , czyli specjalnie dla was.
-         DOMOWĄ? W DOMU? – Filip otworzył szeroko oczy.
-         No tak. Nie musielibyście wstawać rano o szóstej. Ani nie byłoby dzwonków. I pośpiechu. I tłumu dzieci, także starszych, które by cię popychały na przerwach. I mógłbyś nauczyć się dużo więcej, i szybciej niż w szkole.
-         Ale ja bardzo lubię dzwonki Mamo – przerwał Filip – I lubię jak jest dużo dzieci, bo można się bawić w berka. I w chowanego. I lubimy krzyczeć głośno, wszyscy chłopcy, na placu zabaw
-         Ach tak… - Mama była wyraźnie rozczarowana. – Rozumiem.
Potem Filip dowiedział się, że ten rok i tak spędzi w przedszkolnej zerówce bo NIE MUSIAŁ jeszcze iść do szkoły. Pewnie tak samo jak NIE MUSIAŁ jeszcze czytać i pisać. Ale mógł.  I chciał. Nie wiedział jednak, że pierwszego dnia przedszkola powita go NOWA PANI. To ona właśnie odkryła, że Filip jest jedynym który umie już dobrze czytać. I tak otrzymał SPECJALNE zadanie, jak powiedziała Nowa Pani    codziennego głośnego czytania bajek wszystkim dzieciom w grupie. 

poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 11 Stołek

WYDAWAŁO MI SIĘ, ŻE WIZYTA U PANI PSYCHOLOG BĘDZIE CO TYDZIEŃ. JAK DAWNIEJ. WTEDY CO TYDZIEŃ MÓGŁBYM DOSTAWAĆ GAZETKĘ LUB COŚ INNEGO. MAMA JEDNAK POWIEDZIAŁA, ŻE TO SIĘ MUSI ZMIENIĆ, BO MOJE ZACHOWANIE JEST OSTATNIO ZŁE. I WYCHODZI NA TO ŻE DOSTAJĘ GAZETKĘ W NAGRODĘ ZA ZŁE ZACHOWANIE. ZDZIWIŁEM SIĘ. PRZECIEŻ GAZETKĘ DOSTAWAŁEM ZA TO ŻE ZJEM CAŁĄ OWSIANKĘ I SAM SIĘ UBIORĘ. ALBO ZA TO ŻE UMYJĘ RANO ZĘBY. MAMA ODPOWIEDZIAŁA WTEDY – NIECAŁKIEM.
KONIEC.
Właściwie to jej nie zrozumiałem. Co to w ogóle znaczy NIE CAŁKIEM? Myślałem o tym cały ranek przy oglądaniu gazetek. W końcu zapytałem i okazało się, że NIE CAŁKIEM uczciwie zdobywałem moje punkty złotówki. TYLKO TROCHĘ się starałem, i NIE CAŁKIEM sam jadłem kaszkę. A w histerię też zdarzało mi się wpadać. I w złość. Chciałem jej już odpowiedzieć że przecież sama mi te punkty wieszała na tablicy! Ale ona dalej mówiła, że wie. Wie że wieszała sama, i to jest też trochę jej wina. NIE CAŁKIEM moja. Wtedy się ucieszyłem. Ale zaraz znów się zmartwiłem, bo okazało się że punkty złotówki znikną a na ich miejsce będą PUNKTY KTÓRE TRUDNIEJ  BĘDZIE ZDOBYĆ. Aby dostać gazetkę będę musiał się starać przez CAŁY tydzień. A nawet dwa, jeśli w ciągu tygodnia zdarzy mi się kilka razy wpaść w złość. Mama powiedziała też, że nie będziemy zaczynać nowego systemu od czwartku, więc ostatnie dni tygodnia będą TESTOWE.
            Wtedy przestałem jej słuchać. Uciekłem do pokoju, żeby pooglądać moje gazetki i ułożyć je równo na podłodze. Chciałem przeczytać nowe zasady, które Mama powiesiła w pokoju ale nie mogłem. Ciągle tylko myślałem o dwudziestym drugim września. To miał być najbliższy poniedziałek. Wtedy do kiosku przynosili nową gazetkę. Zupełnie nie rozumiałem jak mógłbym ją sobie kupić, jeśli nie miałem już zarabiać punktów złotówek. Zachciało mi się strasznie płakać. Płakałem i płakałem. I wtedy przypomniałem sobie, że mam przecież w portmonetce dwa razy po pięć złotych. To było akurat tyle ile potrzeba na gazetkę.
            A potem była już kolacja. Coś bardzo niedobrego. Brokuły. Jadłem i jadłem i nie mogłem tego zjeść. Znów zachciało mi się płakać. I krzyczeć. Mama prosiła żebym przestał, bo usiądę na stołku. Na jakim stołku? Powiedziałem, że mogę iść na górę za karę. I wtedy dowiedziałem się, że teraz kara jest na dole. Pięć minut na pufiastym stołku WYGIĘTE NOGI. Tak go nazywałem. Chciałem uciec na górę, ale Krzysztof posadził mnie tam. I patrzył się na mnie z daleka, a ja już nie mogłem wytrzymać. To było zupełnie tak jak na krzesełku w przedszkolu. Wstydziłem się. A on patrzył i patrzył. Więc jednak uciekłem na górę. Szybciej. I nikt mnie nie złapał.  


niedziela, 21 września 2014

Rozdział 10 Pani Psycholog i inne atrakcje



            To nie była pierwsza wizyta Filipka u Pani Psycholog. Kiedyś, dawno temu, Filip jeździł samochodem do Warszawy. To było tuż po kolejnej przeprowadzce, do Krzysztofa. Bo Filip przeprowadzał się w swoim życiu naprawdę wiele razy. Sam nawet nie pamiętał dokładnie ile, ale Mama pamiętała bardzo dobrze. Więc najpierw z Domu Taty do Domu Dziadka Janka. Potem do Szkoły na piętrze. Tam zawsze rano budził go dzwonek szkolny. Filipowi nawet się to podobało. I jeszcze później do Małego Domku, za którym czasem tęsknił. I do Dużego Domku, w którym mieszka do dziś. Ma własny duży pokój, większy od tego jaki miał poprzednio. Ale nigdy nie wiadomo czy za chwilę nie trzeba będzie znów się gdzieś przeprowadzać. Mama powiedziała, że NA PEWNO NIE. Mówi mu to wielokrotnie i długo go przytula. Ale Filip chyba nie do końca jej wierzy. 
Gdy przyjeżdżali do Warszawy, Pani Danusia Psycholog zawsze brała Filipka za rękę i prowadziła do pokoju pełnego zabawek. Tam budowali domki. Dla Filipka i Scoobiego. Czasami, zwłaszcza gdy pojawiał się Smerfik, próbowali robić coś innego np. wyścigi samochodowe albo grzybobranie, ale Filip czuł że zaczyna się nudzić albo gniewać i wtedy szybko zaczynali coś budować. Choćby garaż.
Kilka razy przyjechali do Warszawy wszyscy troje, z Krzysztofem. Wtedy zawsze rozmawiali bardzo długo. Mama i Krzysztof mieli zwykle zamyślone miny po wizycie. A czasami Mama wyglądała na zmartwioną albo smutną, ale i tak uśmiechała się do Filipka i całowała go. Jednak Filip myślał już tylko o tym, żeby jak najszybciej pobiec do księgarni po drugiej stronie ulicy i kupić nową gazetkę. To był ich zwyczaj. Jego i Mamy. Mama też kupowała sobie gazetkę. I oboje wychodzili z księgarni bardzo zadowoleni.
Wizyta u Pani Psycholog za Dużym Parkiem nie była aż tak interesująca. W pokoju nie było klocków. Nie było żadnych zabawek. Stało tylko duże biurko i kilka krzeseł. I dużo szaf na książki. Filipek poczuł się już bardzo rozczarowany, gdy nagle zobaczył cały szereg różnych gazetek. Był tam też Scooby Doo. Po chwili dostrzegł, że w pokoju stoi także malutki stolik gdzie można rysować i oglądać gazetki. Od razu poczuł się lepiej. Pani Psycholog była miła, ale zadawała za dużo pytań. I zupełnie nie było wiadomo jak ma na imię. Filip grzecznie odpowiadał a potem nawet pokazał wszystkie swoje rysunki, które przyniósł z domu. Także ten z przedszkola, którego Mama nie lubiła. Miał tytuł „Moja rodzina”. Pani Psycholog zapytała czemu stoi tak daleko od Mamy? Bo stał całkiem z drugiej strony, za ogromną lampą i kotem Dziadka. Ale Filipek nie umiał odpowiedzieć. Tak narysował i już. Zresztą nie pamiętał dobrze. To było przecież przed wakacjami. Potem narysował drugi rysunek i zapytał czy może iść do Mamy. Wtedy Pani Psycholog dała mu w nagrodę gazetkę. To było super! I nie był to koniec niespodzianek. Przed drzwiami pokoju czekała ciocia Kasia, która zabrała go do Dużego Parku na kasztany. A po spacerze wszyscy, nawet Mama i Krzysztof, kupili dużo ciastek i zaprosili ciocię Kasię na poczęstunek. Ciocia zjadła tylko jedno ciastko, bo chciała schudnąć. Za to Mama zjadła ich tyle co Filipek. To było bardzo dziwne. Jedli też śliwki, bo Ciocia Kasia przyniosła całe pudło na konfitury. Gdy już nic nie było na talerzach wszyscy zaczęli wstawać i sprzątać. I wtedy rozległo się głośne „pppprut”! – Przepraszam – powiedziała Mama. I zrobiła się cała czerwona na twarzy. Wtedy wszyscy zaczęli się śmiać a Filip ze śmiechu dostał czkawki.    

Rozdział 9 O urodzinach i rozmnażających się pieniążkach



CAŁY ROK NIE MOGŁEM SIĘ DOCZEKAĆ MOICH URODZIN. MIAŁY BYĆ DWUDZIESTEGO SIÓDMEGO SIERPNIA ALE MAMA POWIEDZIAŁA ŻE LEPIEJ BĘDZIE ZROBIĆ JE W SOBOTĘ. MUSIAŁEM WIĘC POCZEKAĆ JESZCZE CZTERY DNI. TO BYŁO BARDZO TRUDNE. CODZIENNIE PYTAŁEM CZY TO JUŻ. W KOŃCU MAMA TROCHĘ SIĘ ZDENERWOWAŁA I NATYCHMIAST POSZŁA DO SWOJEJ SYPIALNI MRUCZĄC COŚ POD NOSEM. ZAWSZE TAK ROBI JAK SIĘ ZDENERWUJE. IDZIE POLEŻEĆ. NA PIĘĆ MINUT. WIĘC JA LICZĘ DO STO PIĘĆ BO PIĘĆ MINUT MIJA ZAWSZE JAK POLICZĘ DO STO PIĘĆ. I WCHODZĘ DO SYPIALNI. NO CZASEM TEŻ PUKAM. JAK NIE ZAPOMNĘ. MAMA UŚMIECHNĘŁA SIĘ WCIĄGNĘŁA MNIE DO ŁÓŻKA I PRZYTULALIŚMY SIĘ TROCHĘ I ŁASKOTALIŚMY. POTEM POSZLIŚMY DO JEJ POKOJU PRACY I TAM POZWOLIŁA MI PRZESUWAĆ OKIENKO NA KALENDARZU. ROBI Ę TO TERAZ CODZIENNIE. I WIEM ŻE MOJE URODZINY SĄ JUŻ JUTRO. KONIEC

To okienko jest bardzo sprytne. Może jeździć po całym kalendarzu. Nawet jak zmienia się miesiąc. Cieszę, że Mama pozwoliła mi je przesuwać. Teraz wiemy jaki jest dzień. Nawet Mama wie, bo jej mówię, a wcześniej twierdziła, że po prostu nie pamięta, odkąd przestała chodzić do pracy w szkole, bo dzidziuś jest za nisko w brzuchu.

Wczoraj musiałem przestać opowiadać, bo przyszła Mama i powiedziała, że trzeba zrobić zakupy na urodziny. Więc pojechaliśmy do tego francuskiego sklepu z ptaszkiem na polu – szą. A potem to już nie było czasu. Dopiero w niedzielę po urodzinach mogę wszystko opowiedzieć, i o rozmnażających się pieniążkach też. Ale najpierw powiem, że miałem dwa torty! Jeden wielki czekoladowy, który wybrałem w Tatą, bo nie wiedziałem, że będzie drugi od Babci Janki. Ten od Babci był cały niebieski, smakował jak jagody i miał na wierzchu NAPRAWDĘ WIELKI obrazek SCOOBY DOO! Strasznie mi się podobał! Po dmuchaniu świeczek i zjedzeniu tortów, rozpakowałem prezenty. Były tam puzzle, gry i hulajnoga. I była koszulka z Tajemniczą Spółką i Scoobim. Musiałem ją od razu założyć! 

Całe urodziny bawiliśmy się w ogrodzie u babci Janki, ale zupełnie sami. Mieliśmy własny stół z drugiej strony domu i wszystkie najlepsze rzeczy do jedzenia. Żelki, sok, kolorowe bezy, paluszki i STRASZNE mufinki według przepisu z gazetki. Było naprawdę super, bo dorośli siedzieli z drugiej strony i nikt nam nie przeszkadzał w zabawie. Mieliśmy też namiot, zjeżdżalnię, hulajnogi i balony. 

A z rozmnażającymi się pieniążkami było tak, że jedna ciocia powiedziała, że nie wie jakie lubię prezenty. Więc dała mi calutki nowy papierek. Sto złotych. Mama powiedziała, że to jest bardzo dużo i najlepiej je odłożyć do skarbonki. Ale skarbonka jest na drobniaki. Kupiliśmy więc specjalny kuferek na którym napisałem BANK. Będę tam wkładać wszystkie papierowe pieniądze jakie od kogoś dostanę, na przykład od babci Janki albo Tani, bo one często dają. Całkiem bez okazji.  
Mama dorysowała potem na kuferku kreskę i dwa kółeczka. To się nazywa PROCENT. W tym banku pieniążki będą się rozmnażać. Co miesiąc Mama będzie wkładać tam DZIESIĘĆ PROCENT. I powiedziała, żebym lepiej skorzystał i oszczędzał, bo jak BANK DOMOWY się zamknie, to potem trzeba będzie już tylko ze świecą szukać takiego drugiego.

sobota, 20 września 2014

Rozdział 8 O zarabianiu pieniędzy


 

Mama przeczytała ostatnio ciekawą książkę, którą pożyczyła jej ciotka Agnieszka. W tej książce napisane było po angielsku, że dzieci powinny uczyć się w domu jak zarabiać pieniądze. W ten sposób nie będą potem miały problemów z dodawaniem i odejmowaniem. A nawet będą potrafiły mnożyć. I na pewno będą umiały oszczędzać czyli odkładać pieniądze na później, żeby kupić sobie coś naprawdę interesującego i drogiego. Na przykład można wtedy kupić cały pakiet dziesięciu filmów Scooby Doo z darmowym pluszakiem. Można też kupić bardzo szybki samochód zdalnie sterowany na paliwo, taki, jaki Filipek dostał na Dzień Dziecka od Krzysztofa.

Mama bardzo lubi kupować nowe książki, chociaż ostatnio kupuje ich dużo mniej. Stoi wtedy w księgarni, ogląda i ogląda, a potem z żalem wychodzi mówiąc, że teraz niestety nie możemy sobie pozwolić na kolejną książkę. Zresztą i tak nie byłoby jej gdzie postawić. Na regale w pokoju Filipka książki stoja nawet w dwu rzędach, i podobnie jest w korytarzu, gdzie mieszczą się książki w innych językach. Zaś u Mamy i Krzysztofa w sypialni jest tylko jedna wysoka szafa na książki, pełna po brzegi. A i tak nie są to wszystkie książki jakie stały w Małym Domku, gdzie Filipek mieszkał kiedyś TYLKO z Mamą. Tamte książki zostały równiutko poukładane w kartony i przewiezione do Józefowa na strych. Wszyscy wtedy pomagali. Nawet Filipek i ciocia Kasia. A Krzysztof nosił te wielkie pudła na dół do samochodu. To było fajna zabawa. Mama jednak często wspomina, że naprawdę tęskni za swoją biblioteką.

W tej angielskiej książce było napisane, że dzieci w wieku dziewięciu lat już świetnie radzą sobie z domową matematyką. Są też dość odpowiedzialne, by pomagać w pracach domowych. Mogą też zupełnie samodzielnie pamiętać, aby odrobić lekcje i wstać na czas do szkoły, samodzielnie ubrać się i zjeść śniadanie bez ponaglania. Za to dostają punkty, które pod koniec tygodnia zamieniają się w złotówki. Mama miała ogromną chęć wypróbować ten ciekawy system w domu. Ale Filipek miał dopiero sześć lat. Jednak to był taki odpowiedzialny i mądry chłopiec!

Wkrótce w pokoju Filipka pojawiła się tablica z nazwami dni tygodnia oraz długi opis wielkimi literami za co można było zdobyć punkty – złotówki. Tego co się zdarzyło później nikt chyba nie mógł przewidzieć. Filip zaczął się strasznie starać o punkty-złotówki jak tylko zrozumiał, że nawet w tydzień może uzbierać na swoją ulubioną gazetkę, albo na nową zabawkę. I Mama wcale nie powie, że ich na nią nie stać. Często jednak miał zły nastrój rano i nie chciało mu się zjadać kaszki owsianki ani samodzielnie ubierać. Robił wtedy bardzo smutną minę i Mama zaczynała mu pomagać. Zdarzało się nawet karmienie, o czym Filipek nikomu nigdy nie powie. A Mama obiecała, że to będzie ich tajemnica.
Wieczorem Mama długo myślała czy przydzielić punkt za poranek z karmieniem. -- Hmmm – wzdychała - Filipek ma dopiero sześć lat, nie dziewięć. I przyklejała upragniony punkt. Filipek szybko zrozumiał, że o ile nie wpadnie w WIELKĄ wściekłość albo nie rzuci się w histerii na podłogę zawsze dostanie swój upragniony punkt. I ZAWSZE będzie dostawał nagrodę... Coraz częściej więc miewał zły nastrój rano, ale NIGDY, PRZENIGDY nie wpadał w WIELKĄ złość. Mama jednak chodziła ostatnio ciągle zdenerwowana i smutna. Pewnego dnia oświadczyła, że system zarabiania musi się zmienić. Ale najpierw pójdą odwiedzić Panią Psycholog.

piątek, 19 września 2014

Rozdział 7 O sudoku i o Pani od logopedii


 
OSTATNIO MAMA MI POWIEDZIAŁA ŻE ZROBIŁEM WIELKI BŁĄD. A JAK SIĘ ZROBI BŁĄD NA KARTCE TO NALEŻY GO JAK NAJSZYBCIEJ POPRAWIĆ. ALE TO BEZ SENSU POPRAWIAĆ BO JA TO JUŻ NAPISAŁEM PRZECIEŻ. WIĘC ZDECYDOWAŁEM ŻE SIĘ PO PROSTU PRZYZNAM. NAPISAŁEM ŹLE SŁOWO GENELALOGICZNIE. DRZEWO GENELALOGICZNE. A POWINNO BYĆ DRZEWO GEN E A L OGICZNE. NO TO TERAZ JUŻ JESTEM UCZCIWY. MAMA POWIEDZIAŁA ŻE JAK SIĘ POPEŁNI BŁAD TO TRZEBA SIĘ UCZCIWIE PRZYZNAĆ. WŁAŚCIWIE TO CHODZIŁO O TO ŻE SCHOWAŁEM PAPIERKI POD MATERACEM BO NIE CHCIAŁO MI SIĘ IŚĆ NA DÓŁ DO KOSZA. MAMA POWIEDZIAŁA ŻE PRZECIEŻ MOGĘ WYRZUCIĆ NA GÓRZE DO KOSZA W ŁAZIENCE. I WYRZUCIŁEM. KONIEC

Zmęczyłem się. Dziś naprawdę duzo napisałem i Mama będzie dumna. Ale wtedy to i tak musiałem siedzieć na krześle za karę bo wpadłem w złość i nie chciałem rozmawiać NORMALNIE. I przeprosić. Więc wyrzuciłem te papierki. Tylko to było później. No i to był ten błąd. Chyba całkiem podobny do tego napisanego. Przecież tak samo się nazywa. Zresztą ja się tym wcale nie martwię, bo ja jeszcze wcale nie muszę pisać. Tylko czasem chcę coś napisać, i wtedy piszę.

A dziś miałem opowiedzieć o logopedii. I o mojej Pani. Ja ją naprawdę bardzo lubię. Ma na imię Ania i jest bardzo miła, i uśmiecha się często. I naprawdę rzadko robię z nią błędy. Pani Ania każe mi wszystko powtarzać tyle razy, aż będzie dobrze. Jest bardzo uparta. Zupełnie jak moja Mama. Tylko Pani Ania chyba częściej się uśmiecha, a moja Mama ma częściej taką złą minę. Może dlatego, że powiedziałem jej że nie lubię Krzysztofa. Chociaż wtedy to miała raczej smutną minę, ale powiedziała, że mnie rozumie.

A Pani Ania robi raczej taką minę w kształce O. I mówi  „ Oooo to chyba niezupełnie tak brzmi.” Naprawdę ją lubię. Częściej się uśmiecha. Ja się też wtedy do niej uśmiecham. Ostatnio jej jednak nie lubiłem. Zadała mi dziwne zadanie na wakacje. Wcale go nie zrobiłem. Nawet Ciocia Kasia i Mama nie umiały tego dobrze zrobić. Może Tata by umiał, bo jest Matematykiem. Ale go nie było. Zdecydowaliśmy więc, że tylko przeczytam poprawnie te słowa na obrazkach, nawet jeśli nie są poprawnie poukładane. To ćwiczenie się jakoś nazywało. Już wiem. SUDOKU. To jest po japońsku. Zupełnie jak KARATE. No i Mama powiedziała, że ona tego nie umie, ale ja jak dorosnę na pewno będę sobie z tym świetnie radził, bo mam głowę do logiki i matematyki. Powiedziała jeszcze, że żałuje, że ona takiej głowy nie ma, bo ją to wciąga. Albo pociąga. Właśnie nie pamiętam dokładnie co Mama powiedziała. Ale to chyba nie różnica. Potem zapytam ją czy zrobiłem BŁĄD.
 

Rozdział 6 O patchworkach i poczwarkach


Mama ostatnio pokazała Filipkowi jaki tytuł będą mieć opowiadania: O rodzinie Patchworkowców. Filip musiał zrobić bardzo śmieszną minę, bo Mama strasznie zaczęła się zaraz śmiać. A potem płakać. Jak już przestała płakać ze śmiechu i mogła mówić, powiedziała, że zabierze Filipka ze sobą na strych u dziadków, żeby lepiej wytłumaczyć ten dziwaczny tytuł. Filipek musiał więc czekać całe dwa dni aż do weekendu. W weekend miały być urodziny prababci Mani więc pojechali wszyscy do Józefowa. Nawet Krzysztof. Krzysztof bardzo lubi prababcię Manię i zawsze na powitanie całuje ją w rękę. Mówi, że cieszy się że ją widzi. Filipek nie jest całkiem pewien czy Krzysztof naprawdę się cieszy, bo uśmiecha się tylko przez chwilę. Nie to co Pani Ania od logopedii, która uśmiecha się prawie cały czas. Albo Mama. Ona uśmiecha się nawet dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć razy w jeden dzień.

W ten dzień urodzin prababci Mani właściwie wszyscy się dużo uśmiechali. Było bardzo wesoło i można było bezkarnie zjadać naprawdę duże porcje tortu i całe stosiki malutkich bezowych i francuskich ciasteczek. Oraz można było pić sok ze sklepu, co się nigdy nie zdarza w domu u Filipka.  Mama uważa, że od soków ze sklepu zęby stają się czarne. I dlatego sok robi sama. I tylko z czarnej porzeczki. Filipek nie jest przekonany czy Mama ma rację, chociaż widział że dzieci w przedszkolu mają czarne zęby. Jednak żadne z nich nie umiało powiedzieć czy zęby zrobiły się czarne od picia soku ze sklepu. Filip długo o tym myślał, ostatecznie jednak zdecydował, że woli mieć białe żeby. Chociaż nawet te białe kiedyś wypadają. Na przykład ostatnio wypadły mu dwa. Jeden po drugim. Zupełnie z przodu. Na szczęście zaraz spod spodu zaczęły wyrastać nowe. Filipek myślał kiedyś, że jak ząb wypada to zawsze potem rośnie pod spodem drugi. Podczas wizyty u prababci Mani postanowił więc że zapyta o to dziadka Janka, któremu też właśnie wypadł ząb. Dziadek się tylko roześmiał i zaprowadził go do kuchni prababci Mani. Tam Filip zobaczył coś bardzo zabawnego. Całe rzędy zębów pływające w wodzie w szklance. To były zęby prababci Mani. Okazało się, że tylko dzieciom rosną nowe zęby. Prababcia Mania, która ma już dziewięćdziesiąt pięć lat musiała sobie takie kupić w sklepie. Miała ich nawet po dwie sztuki. Filipek uznał, że te zęby wyglądały zupełnie jak jakiś potworek. Dziadek Janek się z nim zgodził i obaj przypomnieli sobie jak Mama mówiła przed chwilą przy stole o opowiadaniach pod nowym tytułem Rodzina Patchworkowców. Paweł, który był wtedy w toalecie i nie słyszał wszystkiego, zapytał znienacka – O! Ojej! Jaka rodzinach poczwarkowców? – I zaczął się śmiać. Wtedy dołączyli się pozostali i wszyscy śmiali się do rozpuku i każdy co chwila dorzucał jakieś skojarzenie. Filipkowi bardzo podobało się to co powiedział Krzysztof – Potworkowcy – chociaż na głos powiedział tylko – Eeee tam... Tak powiedział, chociaż to było naprawdę fajne i przypominało mu o filmach Scooby Doo, w których zawsze roiło się od całkiem nieprawdziwych potworków.
Gdy wszyscy przestali się już śmiać Mama powiedziała, że te wszystkie skojarzenia są bardzo słuszne. Przecież patchwork to taka duża pozszywana narzuta na łóżko albo kanapę, zupełnie jak rodzina Filipka, która też jest całkiem od nowa pozszywana po tym jak popruła się poprzednia. Dlatego Tata jest zupełnie gdzie indziej, a Krzysztof jest przyszyty do rodziny Filipka. A Potworkowcy to też słuszna nazwa bo wiele osób uważa, że osoby w takiej rodzinie jest są trochę dziwaczne i pokręcone, ale potem okazuje się że to były tylko takie fałszywe potworki, które w rzeczywistości są całkiem normalnymi ludźmi. A z poczwarek, jak wiadomo, wylęgają się piekne motyle.

środa, 17 września 2014

propozycje kolejnych gorących tematów w rodzinie patchworkowej

To tematy wymyślone przeze mnie i syna sześciolatka. Do takich dzieci kierujemy głównie nasze opowiadania.
Czekamy na propozycje. Na pewno u was w rodzinie też są takie gorące tematy. Zwłaszcza jesli macie rodzinę na nowo odbudowaną.


Mój najlepszy przyjaciel

U psychologa
 
Ostatnio wszystko mnie złości

Kiedy można zbierać kapsle
 
Mama jest zmęczona

O wciąganiu gilów

O wiązaniu sznurówek

Co się zdarzyło w przedszkolu

Nowa pani w przedszkolu

Umiem jeździć na rowerze

Sąsiad Filipek

Na placu zabaw

Moje urodziny

Na jodze

Babcia każe mi malować

Mój najlepszy rysunek

Na lekcji ekologii

Koncert w filharmonii

Kot pana od pianina

Moje ulubione zwierzę

 Tęsknię za małym domkiem
 
jak to jest mieszkać w szkole
 
kto mieszka małym domku

O Scoobym

moja mama jest nauczycielką
 
O zarabianiu pieniędzy

Dlaczego najbardziej na świecie lubię dziadka Janka

Nie mam ochoty iść do przedszkola

Oglądamy dzidziusia u doktora

Masakra i inne ciekawe słowa

Lekcja francuskiego w przedszkolu i co było potem

Na basenie

Scooby jedzie na wakacje

 

Rozdział 5. O Przyjemniaczku


NIE UMIEM JESZCZE DOBRZE PISAĆ NA KOMPUTERZE. TYLKO POWOLI. JEDNYM PALCEM. MOJA MAMA POTRAFI PISAĆ CAŁKIEM BEZ PATRZENIA, I TO TAK SZYBKO ŻE NIE ZDĄŻAM SPOJRZEĆ JAKIE NACISNĘŁA LITERY. NA KOMPUTERZE MAMY NAJCIEKAWSZY JEST JEDNAK TEN LUDZIK KTÓRY MIESZKA NA KARTKACH GDY SIĘ PISZE OPOWIADANIA. NAZYWAM GO PRZYJEMNIACZEK, ALBO INACZEJ SPINKA WYKAŁACZKA. A MOJA MAMA NAZYWA GO PIN. WIĘC TO JEST TEŻ PAN PIN. W DNI FRANCUSKIE STAJE SIĘ TEŻ LE VELO, CO OZNACZA ROWER. BO ON CZASAMI ZAMIENIA SIĘ W ROWER A CZASAMI W SKRZYNKĘ. CHYBA NAJBARDZIEJ LUBIĘ TĘ SKRZYNKĘ. KONIEC

Aha, nie no, najbardziej to lubię ten odgłos gdy skrzynka się zamyka takie zggrrzzyt yyyyiiiii t !!! Podobno przyjemniaczek potrafi bardzo utrudniać zycie. Na przykład utrudnia je mojej Mamie. Ona go zdecydowanie nie lubi i nie zabiła go tylko dlatego, że bardzo protestowałem. I dlatego, że w tych Windowsach niewiele daje się naprawdę zmienić. Co innego w Linuxie. Na drugim laptopie jest ten Linux ale tam nie mieszka jeszcze w ogóle żaden ludzik. Podobno Przyjemniaczek potrafi sprawić, że pojawiają się różne dziwne wiadomości obok kartki. A to nie jest dobre. Trzeba przerwać pisanie opowiadania i zająć się wiadomością. A tymczasem temat, o którym się pisało po prostu ucieka. Jak ci złodzieje.

Oprócz Przyjemniaczka, w komputerach żyją jeszcze inne stworzenia. Na komputerze u Krzysztofa jest malutki chomiczek. On jest zupełnie jak żywy. Czasami jest zamyślony, czasami znudzony. Wtedy rzuca samolotem z kartki albo usypia. Potrafi też czytać. A gdy dotknie się go myszką i naciśnie przycisk, chomika można przenieść. Zupełnie jak prawdziwe zwierzątko. Takie jakie ja chciałbym kiedyś mieć. Gdy już nikt nie będzie mieć na nic alergii.

U mojego Taty w komputerze mieszkają pingwinki. Chodzą sobie wkoło komputera. Ale tylko wtedy, gdy Tata przestaje na nim pracować. Wtedy naprawdę porządnie dokazują. Wygłupiają się i biegają.

U Pawła na komputerze widziałem też coś całkiem innego. To były OCZY. Pojawiały się w różnych miejscach na komputerze i zawsze patrzyły na to co się robiło myszką. Na początku wydawało mi się to śmieszne, ale potem mi się znudziło. Ze wszystkich ludzików najbardziej lubię zwierzątka. I Spinkę.
  

rozdział 4 dzień bez przedszkola


 

Filipek bardzo lubi chodzić do przedszkola. Czasami jednak zostaje w domu. Wtedy, gdy jest trochę zakatarzony czyli po zjedzeniu lodów, albo po tym jak chodził  boso przez kilka poranków. Albo gdy nie ma komu zawieźć go do przedszkola. Mama bywa ostatnio bardzo zmęczona i nie wolno jej dużo chodzić. Ale wtedy też jest ciekawie. Filipek wstaje jak zwykle o siódmej. Mama jest już zazwyczaj na nogach, a raczej na kanapie. Ale ma otwarte oczy. Nie śpi. Potem to co zwykle. Gra na pianinie, to chwilka. I już można obejrzeć ulubiony film na DVD. Scooby Doo.

Mama ciągle pisze. Za chwilę jednak wstanie i odgrzeje owsiankę. To tak naprawdę nie jest taka zwyczajna owsianka. Ona za każdym razem inaczej smakuje. Ostatnio okazało się, że Mama nigdy nie patrzy dokładnie ile jakich składników dodać. Bo to zalezy od tego co aktualnie jest w szufladzie ze słoikami. Filipkowi, który patrzy jak Mama gotuje, wydaje się, że do garnka z wodą wpadają wszystkie ziarna jakie tylko są w szufladzie: płatki owsiane, jęczmienne, kasza jaglana i kukurydziana... Ale w innej kolejności. Mama twierdzi, że kolejność jest bardzo ważna. Od tego zależy czy potrawa będzie dobra i czy nie będzie się po niej odbijać i mieć bólu brzucha.

To jak wygląda dzień bez przedszkola zależy zwykle od tego jaki to jest dzień. A tego dnia była środa. W środę Mama i Filipek mówią po francusku. Jour Francais. Tak naprawdę to tylko Mama mówi po francusku, bo tylko ona potrafi. A Filipek tylko rozumie co ona mówi. Wiec taka rozmowa wygląda naprawdę  bardzo zabawnie.  Często jednak Filip nic, zupełnie nic nie może zrozumieć. Nawet jeśli Mama pokazuje i mówi inaczej. Wtedy zwykle Filipek wpada w złość. Tak jest bardzo często. Bo to jest naprawdę bardzo frustrujące. Mama wtedy nic nie mówi i czeka. Ona jest bardzo uparta. W końcu Filip przypomina sobie hasło po którym Mama mówi po polsku i krzyczy Polonais s’il t’es plait!!! Okazuje się, że chodziło o to, że musi się ubrać. Faktycznie. Od kilku minut siedzi w bluzce od piżamy a poza tym nago. Miał się ubierać, ale zapomniał bo Scooby i Kudłaty właśnie zjeżdżali na łeb na szyje na snowbordzie. To było takie śmieszne! I straszne, bo gonił ich potwór. 

            Z kaszką owsianką to jest tak, że ona nie jest super dobra. Smakuje normalnie, słodko bo jest w niej dużo rodzynek i coś co wygląda jak czekolada. Ale nie jest czekoladą. Nazywa się melasa. Ale na pewno jest dużo lepsza od zupy mlecznej. Za to w czasie śniadania wydarza się dużo ciekawych rzeczy. Ostatnio Filipek zauważył na mapie świata, którą Krzysztof zostawił obok stołu, że Rosja jest największym państwem. I lezy całkiem daleko od Australii. Znowu nie mógł znaleźć jednak Francji. Z zamyślenia wyrwał go znów głos Mamy

-„Mange! Pourquoi est-ce que tu ne manges pas?”

-Mąż? Jaki mąż? W kaszce jest twój mąż? -  To był już koniec. Filipek tak się śmiał, że nie dość że nakichał i napluł do kaszki to jeszcze ją potem na koniec przewrócił. Dobrze, że była już praktycznie skończona. Nie ominął go deser ciasteczkowy.

Rozdział 3 dzrzewo genealogiczne


DZIŚ JEST DZIEŃ FRANCUSKI. ŚRODA. ŻUR FRANCAIS. MAMA POWIEDZIAŁA, ŻE POWINIENEM JEDNAK ĆWICZYĆ PISANIE, WIĘC BĘDĘ TROCHĘ PISAŁ, A JAK SIĘ ZMĘCZĘ TO BĘDĘ MÓWIŁ. ALE TAK NAPRAWDĘ TO JA NIE MUSZĘ JESZCZE PISAĆ. I CZYTAĆ. INNE DZIECI JESZCZE NIE POTRAFIĄ, ALE JA SIĘ NAUCZYŁEM. SAM, CHOĆ MAMA UWAŻA, ŻE TO DZIĘKI LEKCJOM PIANINA I RÓŻNYM NASZYM LEKCJOM ANGIELSKIEGO I FRANCUSKIEGO. ALE JA PRZECIEŻ NIE UCZYŁEM SIĘ CZYTAĆ. MAMA JEDNAK MÓWI, ŻE W GŁOWIE, W MÓZGU COŚ SIĘ ŁĄCZY, SZYBCIEJ SIĘ ŁĄCZY. MUSZĘ TO PRZECZYTAĆ. MAMY TAKĄ NOWĄ KSIĄŻKĘ. JUŻ. KONIEC.

Teraz będę mówić, mówić jest łatwiej. Więc ta książka nazywa się Ciało Człowieka. I jest fajna. Jest w niej coś o mózgu. I są też rysunki dzidziusia w brzuchu. Nasz dzidziuś ma teraz 15 tygodni. Ma już normalną głowę tylko dużą. I oczy ma już z przodu. Przesunęły się, bo wcześniej wyglądał zupełnie jak mucha. Strasznie śmiesznie.  Ale właściwie to miałem dziś opowiedzieć o naszym projekcie, który nazywa się drzewo genelalogiczne. I o smarkaniu. Mama powiedziała, że zanim zacznie się coś pisać albo mówić należy pomyśleć jaki będzie temat. Ale bardzo trudno jest pamiętać cały czas jaki jest temat. Ciągle coś przychodzi mi do głowy. I to chyba nie zawsze jest na ten temat, który wymyśliłem.
A więc z tym drzewem to było tak, że Mama przeczytała pewną książkę, w której było napisane, że każda rodzina powinna mieć swój rysunek. Najlepiej żeby wyglądał jak drzewo. Tam powinny być wszystkie imiona osób, które należą do rodziny. Musi być Mama i Tata. I ja. No i Paweł i Ada. Tylko ciągle nie możemy zrobić tego drzewa, bo mama nie może wymyślić jak to zrobić, żeby pokazać w naszej rodzinie wszystkie te osoby, które w niej są. Jest ich po prostu strasznie dużo. No bo jestem ja i Mama, ale jest też Krzysztof, i Ola. Jego córka. Ona ma inną mamę, nie moją. I jest Tata. Aha, i zapomniałem o Tomku. To jest mój inny brat. On ma już 13 lat. Tomek ma jeszcze inną mamę, też nie moją, ale ma mojego Tatę. Więc jest nas strasznie dużo i Mama nie bardzo wie jak nas pomieścić na tym drzewie. I czyje imiona powinny być razem a czyje osobno. To podobno jest bardzo ważne na drzewie genelalogicznym. Ale ja bym to wszystko tak narysował po prostu. Jak liście albo jabłka na drzwie. Chyba nie zdążyłem opowiedzieć o smarkaniu. I o dniu francuskim. Bo dziś był i bardzo śmialiśmy się z Mamą z różnych dziwnych słów. No to opowiem później.

Rozdział 2 O złodziejach i siemieniu lnianym


 

Mama obudziła się o 4 rano. To i tak później niż zwykle. Najczęściej gdy otwierała oczy na zegarku była trzecia. Punkt. Nie wiadomo dlaczego. Może dlatego, że była wyspana. Ale raczej nie, bo kładła się o dziesiątej wieczorem, a to znaczy że spała tylko pięć godzin. Chyba nie można być wyspanym po pięciu godzinach. Filipek jeszcze spał. Zawsze spał do siódmej. Albo do ósmej, w wolne dni. Krzysztof też spał. On długo śpi, za to w nocy nie. Bo robi komputery. Może nie lubi, żeby mu przeszkadzać. W nocy nikt mu nie przeszkadza. Każdy lubi czasem robić coś sam, tak żeby nikt mu nie przeszkadzał. Filipek lubi budować domy. Ostatnio tylko z długich klocków patyczaków, które mama kupiła mu na urodziny. Taki dom można delikatnie przykryć kocem. I jest fajnie. Ale można też nie przykrywać i wtedy wygląda jak klatka Freda. W filmach Scooby Doo Fred często buduje takie klatki.

            Tej nocy jednak było cicho. Krzysztof zdążył się już położyć. Żaden szmer nie dochodził też z pokoju Filipka. Mama przewracała się z boku na bok próbując przywołać sen, który uciekł jak złodziej. Ale złodzieje zwykle nie wracają. Chociaż złoczyńcy czasem wracają na miejsce zbrodni. Ale sen nie wrócił. Mama odmówiła jeden różaniec. To czasem pomagało na sen. To jest jak medytacja. Modlitwa, która się powtarza i powtarza. Na dole zegar wybił piątą. Ten stary zegar naprawdę dobrze wybija godziny. Jest bardzo punktualny. Jest w domu odkąd Mama i Krzysztof wzięli ślub. To było w maju. Wszyscy wracali wtedy z Józefowa po wizycie u Dziadka Janka i Babci Janki. Zegary sprzedawał pewien pan, przy drodze. Miał dużo ciekawych rzeczy oprócz tych zegarów. Były tam wielkie strzelby, konie bujane, kołyski dla dzieci, stare, trochę połamane kołowrotki, ogromne długie stoły, krzesła z zabawnymi nogami jak u koźlątka albo lwa. Ale najwięcej było skrzyń. Takich jaka stoi też w domu. Mama kupiła ja kiedyś gdy mieszkała z Filipkiem w szkole. Dawno temu. Rok. Ta skrzynia strasznie nieładnie pachniała. Ona po prostu śmierdziała. I było w niej mnóstwo pajęczyn. I pająków.  Ale Mama ją bardzo dokładnie umyła. Pomagały nawet dzieci z internatu ze szkoły. Teraz jest czysta. Lśniąca. Ma nową połyskującą brązową farbę i ładnie w środku pachnie. Lawendowo.
            Mama wstała, po cichu zeszła na dół. Zrobiła sobie dziwny napój z przegotowanej letniej wody, soku z cytryny i kilku kropel wody utlenionej. To podobno bardzo pomaga kobietom w ciąży. Bo one potrzebują dużo tlenu. W wodzie utlenionej jest go bardzo dużo. Mama wymyśla czasem takie rzeczy do jedzenia, które są inne. Nie wszyscy je znają. To się nazywa medycyna chińska. Czasem mówi też, że to jest medycyna naturalna. Mama zawsze wie co trzeba wypić i zjeść gdy jest się chorym. Na przykład na bolące gardło, albo żołądek zawsze dobrze jest wypić prawdziwe siemię lniane. Musi być wypite ciepłe. Wtedy pomaga. To wygląda zupełnie jak kisiel, ale nie jest aż tak dobre. Filipek marudzi gdy musi je wypić, ale Mama pije chętnie. To jej zawsze pomaga. Zwłaszcza gdy dużo mówi w pracy, do dzieci. Dzięki tej medycynie chińskiej  Filip w ogóle nie choruje. I Mama też, choć odkąd jest w ciąży musi bardziej na siebie uważać. Najlepiej dużo leżeć. Bo dzidziuś lubi się nisko przesuwać w brzuchu. Mama usiadła więc w salonie na dole, odżałowała tę kawę, której w ciąży nie mogła już sobie zrobić, usiadła na kanapie, uruchomiła swojego malutkiego laptopa i zaczęła pisać. Bo poranki są świetnym czasem na pisanie opowiadań.

wtorek, 16 września 2014

rozdział 1 Moja rodzina


„DO MOJEJ RODZINY NALEŻY: MOJA MAMA, JA, MÓJ TATA, ALE ON MIESZKA GDZIE INDZIEJ, NIEDALEKO, ALE NIE TU. I JESZCZE MÓJ BRAT, ALE TEN STARSZY PAWEŁ, TO WŁAŚCIWIE NIE JEST MÓJ BRAT TYLKO KUZYN, ALE JA GO BARDZO LUBIĘ. POZA TYM JESZCZE TEN DRUGI BRAT, CHYBA... BO MOŻE URODZIĆ SIĘ TEŻ SIOSTRA, ALE JA WOLAŁBYM BRATA. I MYŚLE ŻE PAN DOKTOR MA RACJĘ. MAMA TEŻ WIDZIAŁA, ŻE TO BYŁ CHŁOPIEC NA EKRANIE. BĘDZIE MIAŁ NA IMIĘ PIETRUSZKA. STRASZNIE SIĘ ŚMIAŁEM JAK MAMA MI TO POWIEDZIAŁA, ALE TO W PIĄTEK JAK MAMY ROSYJSKI DZIEŃ, A W ŚRODĘ PIERROT, TO PO FRANCUSKU. ALE JA BĘDĘ NA NIEGO MÓWIŁ PIE... NIE, PIOTREK. ZMĘCZYŁEM SIĘ.”

Mama nauczyła mnie jak można się nagrywać na komputerze, powiedziała, że można tak robić gdy człowiek się zmęczy pisaniem. Ja się właśnie zmęczyłem. Czytać mogę dłużej, ale pisanie to co innego. Nie za bardzo lubię pisać, ale chciałem wam to powiedzieć. Mama mówi że nasza historia jest wyjątkowa i inne dzieci chcą ją poznać.

Aha, do mojej rodziny należy jeszcze dziadek Janek, ja go bardzo lubię, i babcię Jankę. I jest jeszcze babcia Tania, chodzimy do niej czasem bo mieszka niedaleko. Ma zawsze coś dobrego do jedzenia. Ale niektóre słodycze są dziwne, niedobre. Babcia przywozi je z podróży. Ona bardzo lubi jeździć. Potem pokazuje nam zdjęcia i dużo narzeka, że było zimno, albo za gorąco. I że się zmęczyła.

Właśnie przypomniało mi się, że nie powiedziałem jak mam na imię. Mama mówiła, że na początku zawsze trzeba powiedzieć jak się ma na imię. Ja mam na imię Filip. Mam sześć lat. Skończone. Niedawno były moje urodziny. Była cała rodzina. Nawet tata. Poprosiłem go i przyjechał. Był też Paweł. I Ada. To jego siostra. Ona też należy do rodziny. I była ciocia Kasia. Ale nie wiem czy ona należy do rodziny. Bardzo ja lubię. Często się razem bawimy, gdy do mnie przychodzi. Albo robimy logopedię. I literki. I jeszcze inne rzeczy. A na placu zabaw zjeżdża ze mną na zjeżdżalni. Jak idę z mamą to ona tylko siedzi na ławce. Chyba będę już kończyć. Podobno nie można za dużo powiedzieć na raz, bo czytający się znudzi. Aha, zapomniałem, że jest jeszcze Krzysztof. Mama mówi, że on też należy do rodziny. Ale ja go nie lubię. To chyba niedobrze. Mama wolałaby, żebym go lubił. Chodzimy razem na rower. I oglądać pociągi. Ale ja go nie lubię. Nie lubię i już.”