środa, 17 września 2014

Rozdział 2 O złodziejach i siemieniu lnianym


 

Mama obudziła się o 4 rano. To i tak później niż zwykle. Najczęściej gdy otwierała oczy na zegarku była trzecia. Punkt. Nie wiadomo dlaczego. Może dlatego, że była wyspana. Ale raczej nie, bo kładła się o dziesiątej wieczorem, a to znaczy że spała tylko pięć godzin. Chyba nie można być wyspanym po pięciu godzinach. Filipek jeszcze spał. Zawsze spał do siódmej. Albo do ósmej, w wolne dni. Krzysztof też spał. On długo śpi, za to w nocy nie. Bo robi komputery. Może nie lubi, żeby mu przeszkadzać. W nocy nikt mu nie przeszkadza. Każdy lubi czasem robić coś sam, tak żeby nikt mu nie przeszkadzał. Filipek lubi budować domy. Ostatnio tylko z długich klocków patyczaków, które mama kupiła mu na urodziny. Taki dom można delikatnie przykryć kocem. I jest fajnie. Ale można też nie przykrywać i wtedy wygląda jak klatka Freda. W filmach Scooby Doo Fred często buduje takie klatki.

            Tej nocy jednak było cicho. Krzysztof zdążył się już położyć. Żaden szmer nie dochodził też z pokoju Filipka. Mama przewracała się z boku na bok próbując przywołać sen, który uciekł jak złodziej. Ale złodzieje zwykle nie wracają. Chociaż złoczyńcy czasem wracają na miejsce zbrodni. Ale sen nie wrócił. Mama odmówiła jeden różaniec. To czasem pomagało na sen. To jest jak medytacja. Modlitwa, która się powtarza i powtarza. Na dole zegar wybił piątą. Ten stary zegar naprawdę dobrze wybija godziny. Jest bardzo punktualny. Jest w domu odkąd Mama i Krzysztof wzięli ślub. To było w maju. Wszyscy wracali wtedy z Józefowa po wizycie u Dziadka Janka i Babci Janki. Zegary sprzedawał pewien pan, przy drodze. Miał dużo ciekawych rzeczy oprócz tych zegarów. Były tam wielkie strzelby, konie bujane, kołyski dla dzieci, stare, trochę połamane kołowrotki, ogromne długie stoły, krzesła z zabawnymi nogami jak u koźlątka albo lwa. Ale najwięcej było skrzyń. Takich jaka stoi też w domu. Mama kupiła ja kiedyś gdy mieszkała z Filipkiem w szkole. Dawno temu. Rok. Ta skrzynia strasznie nieładnie pachniała. Ona po prostu śmierdziała. I było w niej mnóstwo pajęczyn. I pająków.  Ale Mama ją bardzo dokładnie umyła. Pomagały nawet dzieci z internatu ze szkoły. Teraz jest czysta. Lśniąca. Ma nową połyskującą brązową farbę i ładnie w środku pachnie. Lawendowo.
            Mama wstała, po cichu zeszła na dół. Zrobiła sobie dziwny napój z przegotowanej letniej wody, soku z cytryny i kilku kropel wody utlenionej. To podobno bardzo pomaga kobietom w ciąży. Bo one potrzebują dużo tlenu. W wodzie utlenionej jest go bardzo dużo. Mama wymyśla czasem takie rzeczy do jedzenia, które są inne. Nie wszyscy je znają. To się nazywa medycyna chińska. Czasem mówi też, że to jest medycyna naturalna. Mama zawsze wie co trzeba wypić i zjeść gdy jest się chorym. Na przykład na bolące gardło, albo żołądek zawsze dobrze jest wypić prawdziwe siemię lniane. Musi być wypite ciepłe. Wtedy pomaga. To wygląda zupełnie jak kisiel, ale nie jest aż tak dobre. Filipek marudzi gdy musi je wypić, ale Mama pije chętnie. To jej zawsze pomaga. Zwłaszcza gdy dużo mówi w pracy, do dzieci. Dzięki tej medycynie chińskiej  Filip w ogóle nie choruje. I Mama też, choć odkąd jest w ciąży musi bardziej na siebie uważać. Najlepiej dużo leżeć. Bo dzidziuś lubi się nisko przesuwać w brzuchu. Mama usiadła więc w salonie na dole, odżałowała tę kawę, której w ciąży nie mogła już sobie zrobić, usiadła na kanapie, uruchomiła swojego malutkiego laptopa i zaczęła pisać. Bo poranki są świetnym czasem na pisanie opowiadań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz