poniedziałek, 22 września 2014

Rozdział 11 Stołek

WYDAWAŁO MI SIĘ, ŻE WIZYTA U PANI PSYCHOLOG BĘDZIE CO TYDZIEŃ. JAK DAWNIEJ. WTEDY CO TYDZIEŃ MÓGŁBYM DOSTAWAĆ GAZETKĘ LUB COŚ INNEGO. MAMA JEDNAK POWIEDZIAŁA, ŻE TO SIĘ MUSI ZMIENIĆ, BO MOJE ZACHOWANIE JEST OSTATNIO ZŁE. I WYCHODZI NA TO ŻE DOSTAJĘ GAZETKĘ W NAGRODĘ ZA ZŁE ZACHOWANIE. ZDZIWIŁEM SIĘ. PRZECIEŻ GAZETKĘ DOSTAWAŁEM ZA TO ŻE ZJEM CAŁĄ OWSIANKĘ I SAM SIĘ UBIORĘ. ALBO ZA TO ŻE UMYJĘ RANO ZĘBY. MAMA ODPOWIEDZIAŁA WTEDY – NIECAŁKIEM.
KONIEC.
Właściwie to jej nie zrozumiałem. Co to w ogóle znaczy NIE CAŁKIEM? Myślałem o tym cały ranek przy oglądaniu gazetek. W końcu zapytałem i okazało się, że NIE CAŁKIEM uczciwie zdobywałem moje punkty złotówki. TYLKO TROCHĘ się starałem, i NIE CAŁKIEM sam jadłem kaszkę. A w histerię też zdarzało mi się wpadać. I w złość. Chciałem jej już odpowiedzieć że przecież sama mi te punkty wieszała na tablicy! Ale ona dalej mówiła, że wie. Wie że wieszała sama, i to jest też trochę jej wina. NIE CAŁKIEM moja. Wtedy się ucieszyłem. Ale zaraz znów się zmartwiłem, bo okazało się że punkty złotówki znikną a na ich miejsce będą PUNKTY KTÓRE TRUDNIEJ  BĘDZIE ZDOBYĆ. Aby dostać gazetkę będę musiał się starać przez CAŁY tydzień. A nawet dwa, jeśli w ciągu tygodnia zdarzy mi się kilka razy wpaść w złość. Mama powiedziała też, że nie będziemy zaczynać nowego systemu od czwartku, więc ostatnie dni tygodnia będą TESTOWE.
            Wtedy przestałem jej słuchać. Uciekłem do pokoju, żeby pooglądać moje gazetki i ułożyć je równo na podłodze. Chciałem przeczytać nowe zasady, które Mama powiesiła w pokoju ale nie mogłem. Ciągle tylko myślałem o dwudziestym drugim września. To miał być najbliższy poniedziałek. Wtedy do kiosku przynosili nową gazetkę. Zupełnie nie rozumiałem jak mógłbym ją sobie kupić, jeśli nie miałem już zarabiać punktów złotówek. Zachciało mi się strasznie płakać. Płakałem i płakałem. I wtedy przypomniałem sobie, że mam przecież w portmonetce dwa razy po pięć złotych. To było akurat tyle ile potrzeba na gazetkę.
            A potem była już kolacja. Coś bardzo niedobrego. Brokuły. Jadłem i jadłem i nie mogłem tego zjeść. Znów zachciało mi się płakać. I krzyczeć. Mama prosiła żebym przestał, bo usiądę na stołku. Na jakim stołku? Powiedziałem, że mogę iść na górę za karę. I wtedy dowiedziałem się, że teraz kara jest na dole. Pięć minut na pufiastym stołku WYGIĘTE NOGI. Tak go nazywałem. Chciałem uciec na górę, ale Krzysztof posadził mnie tam. I patrzył się na mnie z daleka, a ja już nie mogłem wytrzymać. To było zupełnie tak jak na krzesełku w przedszkolu. Wstydziłem się. A on patrzył i patrzył. Więc jednak uciekłem na górę. Szybciej. I nikt mnie nie złapał.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz